wtorek, 4 sierpnia 2015

Warszawianka

Pani Janina Ciszewska przeżyła Powstanie Warszawskie, obóz, wychowała dwie córki, doczekała się trójki wnucząt i prawnuczki. Wspomina swoją młodość bez żalu do życia.
Zaraża pogodą ducha. Po rozmowie z Nią wszystko wydaje się prostsze. Uparta, ale z sercem na dłoni. Dobry duch rodziny i koleżanek z Klubu Kobiet Ravensbruck. Spiritus movens publikacji „Odzyskać z niepamięci”. Bez Jej pomocy nie byłoby tych rozmów. Dla siebie nie wymaga wiele, dla innych zrobiłaby bardzo dużo.
Już po wybuchu Powstania uciekłyśmy z piwnic na Freta, gdzie dotąd mieszkałyśmy, bo Niemcy zagrozili wrzuceniem granatów. Budynek był już zresztą zbombardowany. Trafiłyśmy do kościoła świętego Jacka i tam byłyśmy chyba ze dwa tygodnie. W tym kościele był szpital powstańczy. Niemcy przyszli i powiedzieli, że jeśli się nie poddamy, zbombardują kościół. Jeden z mężczyzn wyszedł z białą flagą i opuściliśmy kościół. Niemcy popędzili nas w kierunku Woli. Potem dostałyśmy się z mamą do Pruszkowa i stamtąd do obozu. Jechaliśmy z bydlęcych wagonach, droga trwała bardzo długo. Co jakiś czas były postoje i ludzie z Czerwonego Krzyża podawali nam wodę i czasem kawałek chleba.
– Cały czas była Pani z mamą?
– Tak, jechały z nami jeszcze moje koleżanki. Pamiętam, że była Sabina, która zmarła dwa czy trzy lata temu, jej siostra Ela i Jadwiga. Jak nas już dowieźli do Ravensbrück, popędzili
nas do takich niby-namiotów, bez górnej części. Wszystko było brudne i zarobaczone.
Siedziałyśmy tam przez tydzień. Potem wzięli nas do łaźni, ostrzygli nas, a potem wypędzili na zewnątrz. Przez dwa dni trzymali nas bez ubrania na podwórzu. A było już zimno, bo przyjechałyśmy tam pod koniec sierpnia. Potem dali nam ubrania – na głowy takie kapturki w paski, a poza tym różne sukienki z krzyżami naszytymi na plecach, bo nie było już pasiaków. Ja dostałam czerwoną sukienkę, w jaskrawym kolorze. Mama bała się, że nie będę się mogła w niej nigdzie schować, bo będzie mnie widać. Zaraz sprzedała ją za trzy bochenki chleba i za ten chleb kupiła mi inną.
Jak uciekałyśmy z Freta, mama zabrała ze sobą łańcuszek i obrączki – ojca i swoją. Ja nie wiedziałam, że ona to ma przy sobie, nie mówiła mi o tym. Bóg raczy wiedzieć, jak ona to ukryła. Przecież co chwila brali nasze obozowe ubrania do parowania, do dezynfekcji. Później mama opowiadała, że chowała to w mydle, pod nogą od łóżka.

Fragment  publikacji „Odzyskac z niepamięci – moje wspomnienia o  Ravensbrück”, Fundacja na Rzecz Kobiet JA KOBIETA, Warszawa 2010 Uroczystościom rocznicowym związanym z obchodami 70.rocznicy oswobodzenia KL Ravensbrück patronuje Instytut Pamięci Narodowej. Projekt „Odzyskać z niepamięci – obchody rocznicowe 70-lecia wyzwolenia niemieckiego obozu KL Ravensbrück”
współfinansowany jest ze środków Urzędu m.st. Warszawy a realizowany przez Fundację na
Rzecz Kobiet JA KOBIETA.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz